To, co dzisiaj dzieje się na dworze zasługuje na miano najgorszej pogody w tym miesiącu. W styczniu był już deszcz, było trochę śniegu i słońca, ale deszcz marznący na samochodach to już całkowite przegięcie! Przez tą tragiczną pogodę spóźniłam się dzisiaj pół godziny do pracy i dostałam od samego rana upomnienie od kierownika działu. Nie moja wina, że nie nastawiłam się na tak duże problemy z dostaniem się do auta i z domu wyszłam o tej samej porze co zwykle. Gdybym wiedziała, że rano zastanę auto pod grubą pokrywą lodu przykrywającego wszystkie elementy nadwozia, wyszłabym z domu dużo wcześniej i rozpoczęła akcję „rozmrażanie”.
Z całego samochodu jedynie drzwi od bagażnika dały się otworzyć. Padał zimny deszcz, więc do bagażnika schowałam swoją torbę i kubek z gorącą kawą, a następnie wzięłam się za odmrażanie samochodu. Nie mogłam otworzyć żadnych drzwi, a próbować nie chciałam, bo bałam się, że coś uszkodzę. Przymarznięta uszczelka mogłaby przecież oderwać się od drzwi. Na odmrażaniu przednich drzwi od samochodu spędziłam blisko dwadzieścia minut. W tym czasie zdążyłam przemoknąć i przemarznąć, nie mówiąc już o wielkim zdenerwowaniu, jakie mi się udzieliło. Co chwila rzucałam ciche przekleństwa pod nosem, nie zważając, czy przechodnie patrzą na mnie spod byka czy nie.
Gdy udało mi się w końcu wejść do auta, rozmrażanie szyb zajęło mi kolejne dziesięć minut. Spod domu wyjechałam więc 30 minut po czasie, a że w drodze były korki, to do firmy dotarłam porządnie spóźniona. Jakby tego było mało, w zimnym bagażniku kawa na dobre mi ostygła, więc nie mogłam się nawet pocieszyć pyszną porcją kofeiny. Całości złego poranka dopełniły krzyki kierownika, kierownik działu Lublin.