Jeszcze jako mała dziewczynka postanowiłam sobie, że w przyszłości znajdę sobie takiego męża, który będzie na mnie umiał zarobić, dzięki czemu ja nie będę musiała pracować. Praca zarobkowa jakoś nigdy nie była moim marzeniem, bo zostałam wychowana zgodnie z ideologią patriarchatu, trochę staroświeckiego w dzisiejszych czasach. Rodzice od zawsze wpajali mi, że to mężczyzna jest tym, który powinien utrzymywać rodzinę, natomiast żona powinna zająć się domem i dziećmi. Moja mama była prawdziwą gospodynią domową i wspaniałą kobietą, dzięki której moje dzieciństwo było wspaniałe. Taki sam dom chciałam stworzyć swoim dzieciom, jednak do tego potrzebowałam faceta, który zgodzi się być jedynym żywicielem rodziny, a do tego będzie go stać na żonę i kilkoro dzieci.
Już w szkole średniej zaczęłam się rozglądać za kandydatem na męża, ponieważ nie chciałam iść na studia. Rodzice na to nie napierali – liczyło się, żebym tylko zdała maturę i miała średnie wykształcenie. Rozumiałam już wtedy, że mój mąż musi być dużo starszy ode mnie, żeby miał już dobrą i dobrze płatną pracę. Wybór padł na kolegę z bloku obok, który jak wieść niosła pracował jako kierownik działu telekomunikacyjnego i był samotny, kierownik działu Gdynia. Wojtek nie podobał mi się zbytnio z wyglądu, ale nie był też najgorszy. Był za to niezmiernie nieśmiały i w większości przypadków to ja musiałam grać pierwsze skrzypce. Na szczęście plan się powiódł, Wojtek zauroczył się moją osobą i poprosił o rękę. W wieku 20 lat byłam więc już mężatką i to szczęśliwą. Życie u boku kierownika działu to jest to!