Historia mojej relacji z pewną panią kierownik działu Szczecin jest dość oryginalna i na pewno zasługuje na opowiedzenie. Często opowiadam ją nowo poznanym znajomym i po raz setny przytaczam przyjaciołom, jednak w Internecie jeszcze nie zdarzyło mi się dzielić nią z Internautami. Teraz nadszedł na to czas i ja mam zamiar go oczywiście wykorzystać.
Otóż, pewnej brzydkiej jesiennej nocy dwa lata temu wracałem pieszo z pracy do domu i nie zważałem na nic, co działo się wokół mnie. Nie wiem, co mnie tknęło, że spojrzałem na mijany przystanek autobusowy, na którym siedział, skulony pod drewnianą ławką mały, wystraszony i bardzo zmarznięty szczeniak. Niewiele myśląc podszedłem do malucha i zdziwiłem się, że ma na szyi obrożę z imieniem i nazwiskiem właściciela. Byłem przekonany, że psiak jest bezpański – w końcu co taki maluch robiłby na przystanku? Na pewno musiał ucieć swojemu właścicielowi, a raczej właścicielce, jak głosił napis na czerwonym serduszku przyczepionym do obroży pieska.
Zabrałem psiaka na noc do siebie do domu i postanowiłem, że z samego rana zadzwonię do właścicielki. Głupio było dzwonić o godzinie drugiej nad ranem. Szczeniak musiał być bardzo głodny, bo gdy podstawiłem mu pod nosem talerz z jedzeniem dla psów, połkął wszystko w mgnieniu oka i domagał się dokładki.
Z samego rana chwyciłem za słuchawkę telefonu i zadzwoniłem na numer podany na obroży. Gdy odebrał miły, aczkolwiek bardzo smutny kobiecy głos, przedstawiłem się i powiedziałem, że znalazłem szczeniaka, który szuka swojej wlaścicielki. Niemal od razu usłyszałem w telefonie dziki pisk radości i głośny śmiech właścicielki szczeniaka. Dziewczyna bardzo ucieszyła się z mojego telefonu i od razu przyjechała po odbiór Kapsla, bo tak miał na imię psiak. Znaleźne, w postaci dobrego obiadu w restauracji od razu wykorzystałem, a później sam zaprosiłem Karinę na drinka. Jak widzicie psy są świetnymi swatami i nie można ich ignorować!